Tak, znów kogoś okłamała. Tym razem byli to szanowni panowie gwiazdorzy. Robiła to dość często, a zawsze wtedy, gdy nie chciała mówić ludziom, że jest młodą matką. Przecież nikt nie musiał wiedzieć, że urodziła mając siedemnaście lat. Dziś trzydziestosześcio-letnia Karen wyjeżdżała co jakiś czas na 'delegacje', zostawiając mnie w domu. Mieszkałam sama przez większość część roku, mając własną matkę głęboko w dupie. W redakcji zarabiałam wystarczająco dużo, żeby starczyło mi na wyżywienie, pare nowych ciuszków, a do tego dochodziły jeszcze alimenty od ojca, które odkładałam na czarną godzinę. Trochę się już nazbierało na koncie.
Wywiad poszedł sprawnie, a chłopcy nie stawiali oporu. Wydaje mi się, że odpowiadali szczerze, ale co do tego, nie mogę być pewna. Po skończonej pracy pojechaliśmy z Robbiem i mamą do domu. Nie przepadała za moim chłopakiem, ale nie miała nic do gadania. Adams będzie u nas mieszkał jak długo będzie mu się podobało. W końcu Karen za kilka dni znowu wyjedzie, nie wiadomo dokąd, i wróci za miesiąc, może dwa.
Weszliśmy do środka i od razu skierowałam się do łazienki. Nie myśląć o tym co robię zaczęłam nerwowo myć ręce i twarz. Wyszłam i poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Dlaczego jestem takim mięczakiem i zaczęłam płakać? Nie mam zielonego pojęcia. Ale jedno wiem na pewno. Nie pozwolę na kontrolowanie się przez kogokolwiek. Ani przez matkę, ani przez Robbiego, a tym bardzieć przez jakiegoś drugorzędnego 'piosenkarza'
- Fay - usłyszałam głos Karen - chyba nie masz zamiaru siedzieć tam przez cały dzień? - rozległo się pukanie do drzwi, po czym weszła do mojego sanktuarium. Przysiadła na rogu łóżka delikatnie głaszcząc mnie po plecach. - Dlaczego jesteś na mnie zła? Staram się jak najbardziej mogę, żeby żyło nam się dobrze, a ty to utrudniasz.
- Teraz to moja wina, tak? - usiadłam zdenerwowana. - Nigdy nie ma cię w domu, ale to ja wszystko utrudniam?! - nie wytrzymałam. - Muszę pracować, żeby mieć co jeść - kłamałam - bo nigdy grosza nie zostawiłaś. Gdyby nie alimenty, nie miałabym czasem co do garka włożyć. - Łzy zaczęły spływać mi strumieniami po policzkach. Nie miałam ochoty znów się kłócić. Nie znoszę tego uczucia przegranej.
- Jak długo Robbie ma zamiar tu mieszkać? - chciała wiedzieć matka.
- Teraz on ci przeszkadza? Nie potrafisz się pogodzić, że jest moim chłopakiem? Od zawsze nim był, ale ty nigdy go nie lubiłaś! Dlaczego?! Dlaczego musisz mi to robić, za każdym razem, kiedy się widzimy?! - rozryczałam się na dobre. Jest w Londynie od dobrych dwóch godzin, a ja już chcę, żeby sobie pojechała. Nie znoszę jej! Nie znoszę! Niech umrze!
Wstałam szybko z łóżka, wziełam bluzę, torebkę i wyszłam. Miałam tego wszystkiego po uszy. Skoro Robbie najprawdopodobniej miał być kiedyś zięciem mojej matki, to niech w końcu znajdzie z nią wspólny język. Może go wreszcie polubi.
Ruszyłam wzdłuż głównej ulicy nie wiedząc dokąd zmierzam. Szłam bez celu, byle tylko oderwać się od tego koszmaru. Jakie szczęście, że wzięłam portfel- pomyślałam. Weszłam do McDonald'a żeby zamówić coś do żarcia. Wychodząc popijałam już colę, którą trzymałam w jednej ręce, a w drugiej zawinięty lunch. Wielkim plusem jedzenia w Mac'u było to, że nigdy nie płaciłam dużo. I było dobre.
Dalej szłam, tam gdzie mnie nogi poniosą. Weszłam do metra i przejechałam może ze dwa przystanki. Wysiadłam i przed moimi oczami ukazał się najpiękniejszy budynek mieszkalny, jaki kiedykolwiek widziałam w Londynie. Prawdopodobnie był to hotel. Przeszłam przez ulicę i położyłam się na ławce tuż przed wejściem. Niebo było przejrzyste jak nigdy. Rozkoszowałam się jego widokiem, jego odcieniem i myślałam, jakby to było mieszkać z ojcem, nie znać Robbiego, nie być dziennikarką. Może byłabym całkiem kimś innym? Może stałabym się jakąś zrzędą, albo co gorsza lalunią. A może egoistką, dbającą tylko o siebie? Nie. Takiej myśli nie mogłam dopuścić do głosu. Cieszę się, że nie jestem inna i nie zmieniałabym swojego charakteru. Zaś w moim wyglądzie wprowadziłabym dużo poprawek. Na pewno wolałabym być blondynką. Faceci lecą na blondynki! I zdecydowanie wolałabym mieć ciemne, brązowe oczy, zamiast tych paskudnych zielonych. A może tak skuszę się na małą zmianę? - pomyślałam. Coś buntowniczego, ale za razem niezbyt wyzywającego. I wtedy wpadł mi świetny pomysł do głowy. Od zawsze chciałam mieć kolczyka w chrząstce ucha. W końcu jestem pełnoletnia, a mama nawet nie zauważy, bo nic ją nie interesuje. Wstałam z ławki i złapałam pierwszą taksówkę dokańczając ostatniego hamburgera. Wsiadłam do auta i powiedziałam mężczyźnie, żeby zawiózł mnie do najbliższego salonu piercingu.
- Ale ja nie wiem, gdzie jest jakiś salon, panienko - odpowiedział kierowca.
- Niech pan jedzie powoli, a ja będę się rozglądała, dobrze? - zapytałam. Zgodził się i ruszyliśmy. Nie mineło dziesięć minut, gdy ujrzałam wielki szyld oznajmujący, że tutaj można zrobić tatuaż lub przebić jakąś część ciała. Poprosiłam mężczyznę o zatrzymanie się, zapłaciłam i udałam się w stronę salonu. Weszłam do niego i nie czekając ani chwili oznajmiłam kobiecie za ladą, że życzę sobie przebić lewe ucho. Wskazałam odpowiednie miejsce, a ona kazała mi usiąść na fotelu i zabrała się do roboty. Po dwudziestu minutach wyszłam ze świeżą dziurką, w której znajdował się już kolczyk leczniczy. Postanowiłam, że tym razem na nogach przejdę się w stronę miejsca moich poprzednich rozmyślań i narodzenia się tego pięknego pomysłu. Byłam tak podekscytowana zabiegiem, który właśnie przeprowadziła właścicielka sklepu, że nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Bez przerwy dotykałam lekko bolącego ucha. Moje życie robi się coraz bardziej interesujące - myślałam. Najpierw duży wywiad z 1D, teraz pójście na żywioł. Może moja kariera dziennikarska pójdzie wreszcie w jakimś dobrym kierunku? Może dadzą mi nawet podwyżkę? Miałam taką nadzieję.
Byłam już blisko swojej teraz już ulubionej ławki, gdy usłyszałam śmiechy i krzyki. Wyszłam zza rogu i moim oczom ukazał się ten oto piękny budynek. Przed wejściem, na chodniku chyba ktoś się bił. Cholera - pomyślałam. Pobiegłam tam, w międzyczasie szukając telefonu, żeby zadzwonić po policję. Nawet nie zdyszana zatrzymałam się przed drzwiami, ale nikogo nie było widać. Przeszłam na trawnik, a za krzakami dwóch chłopaków leżało na sobie, a dwóch stało i śmiało się z zaistniałej sytuacji do rozpuku. Skądś znałam tą koszlukę w paski. Tylko skąd? - chciałam wiedzieć. Podeszłam jeszcze bliżej i zauważyłam twarz jednego z nastolatków leżącego na ziemi. Tak, to był zdecydowanie on.
~*~
Tak, to już siódemka.
Przepraszam, że taki króciótki, ale zawsze coś, prawda?
Liczę przynajmniej na 7 komentarzy, bo jakoś nie mam motywacji do pisania ;(
Zachęcam do czytania, komentowania i dodawania do obserwowanych ;D
Miłego czytania i zostaw komentarz! ;) xxx
Hahah, czyżby coś zaczęło się między nimi dziać? Mam nadzieję!!! Rozdział genialny, mowę mi odjęło <3
OdpowiedzUsuńŚliczny ;**** Dawaj szybko następny, bo już się doczekać nie mogę. ; DD
OdpowiedzUsuńAch ta matka Fay , same problemy robi. Jestem ciekawa co to za bójka? Czekam na next.Zapraszam do siebie na nowy odcinek http://dance-with-me-tonight.blogspot.com/ pozdrawiam ; )
OdpowiedzUsuńhaha :)
OdpowiedzUsuńciekawe kto się z mim bił
Świetne ! ^ ^ Czekam na kolejny < 3
OdpowiedzUsuńŚwietne ;) czekam na następny ;D
OdpowiedzUsuń