piątek, 27 kwietnia 2012

Seventeen.

Stałam wbita w podłogę w progu mieszkania. Za plecami starałam się ukryć zakupione leki. Na darmo, bo dobrze wiedziałam, że Liam je widział. A co gorsza zacznie mnie zaraz wypytywać. I co ja mam mu powiedzieć? Przecież nie da nabrać się na jakąś głupotę, skurczybyk za mądry.
- Odpowiesz mi, co tam trzymasz? Czy mam czekać w nieskończoność? - spytał zniecierpliwiony Payne. Nie mogłam mu nie powiedzieć. Te jego piwne oczy przeszywały mnie na wskroś, aż czułam to w moim żołądku. Jego wzrok nie dawał mi spokoju. Uległam. 
- To tylko leki. No wiesz, przez te omdlenia i w ogóle... - Spuściłam głowę i jedną nogą uderzałam o drugą, co stało się nagle bardzo interesującym zajęciem.
- Mogę zobaczyć?
Zawahałam się, A jeśli się dowie i powie reszcie?
- Przejdziemy się? - Zaproponowałam.
- Czemu nie.

- Nie wiem od czego mam zacząć.
- Najlepiej od początku - ponaglił mnie szatyn.
- No to powiedzmy, że nie wiem, czy w mojej rodzinie są jacyś cukrzycy i....
- Masz cukrzycę? - Wykrzyknął Liam. Dlaczego go to tak dziwi? - Nie wiem, czy wiesz, ale nie możesz pić alkoholu.
- Wiem to bardzo dobrze. Zero pijaństwa. Tak jak ty, nie? - powiedziałam i puściłam mu oczko. - Bylibyśmy idealną parą. - Zaśmiałam się. - Ale ty masz dziewczynę, ja jestem zakochana... - przerwałam i stanęłam. Payne przeszedł jeszcze kilka metrów, ale zawrócił zorientowawszy się, że nie ma mnie przy nim.
- Coś się stało? - zapytał.
- Chyba właśnie sobie uświadomiłam, że go kocham. Ale wiesz, tak naprawdę KOCHAM. I nie jestem pewna co do jego uczuć.
- Masz na myśli Zayna? Oj, jestem pewien, że cię kocha. A jeżeli powiedział to na głos, to jest to stuprocentową prawdą. On nie żartuje w takich sprawach.
- Mam do ciebie tylko jedną prośbę. Nie wspominaj o tym nikomu. Wczoraj z Malikiem prawie popsuliśmy naszą przyjaźń. A nie dopuszczę, żeby to stało się po raz kolejny. Za dużo dla mnie znaczy.
Liam kiwnął tylko głową, ale nie ruszyliśmy się z miejsca.
- Wracamy?
- Tak. Ale ani słowa o mojej chorobie. Wiem, że to aż dwie powierzone ci tajemnice, ale... Po prostu nie było rozmowy.
- Masz to jak w banku - odparł i uśmiechnął się. - Wstąpmy może do jakiegoś sklepu, żeby nie było, że wyszliśmy bez żadnego celu.


Przetarłem oczy i podniosłem się z cieplutkiego łóżka. Ziewnąłem i przeciągnąłem się z nadzieją, że odpędzę resztki snu. Stanąłem na zimnych kafelkach w przedpokoju i rozejrzałem się. Żadnej żywej duszy. Przecież to ja zawsze najdłużej spałem! 
Odwróciłem się w stronę wejściowych drzwi, które zaskrzypiały. Pierwsza weszła Fay, a tuż za nią Liam obładowany mnóstwem siatek. Lekko zdziwieni, chyba moim widokiem, weszli głębiej rzucając zakupy na podłogę i ściągając buty. Bez słowa weszli do kuchni, a brunetka uraczyła mnie tylko nikłym uśmiechem. Dziwię się, że miała siły gdziekolwiek wyjść po wczorajszych wydarzeniach. Lepiej jej nie upominać. 
- Co tam macie? - zapytałem zaciekawiony. Oby kupili kurczaka, bo jak nie, to się chyba wyprowadzę. Moje zdanie nigdy się nie liczy...
- Jakieś jedzenie, bo znając Horana, to do obiadu lodówka całkowicie opustoszeje.
- Kupiliście może kurczaka? - spytałem trochę się do nich przymilając. Obiąłem dwójkę rękami i przyciągnąłem ich głowy do moich ramion gładząc po policzkach. - Szzz - uciszyłem próbującego zacząć coś mówić Liama. - Mam nadzieję, że zwierze znajduje się w tych siatkach, bo jak nie to rzucę na was focha i się wyprowadzę. I nie żartuję.
Fay złapała moją dłoń i wymknęła mi się biegnąc do przedpokoju. Zawróciła zgarniając z lady portfel i założyła buty.
- A ty dokąd? - chciał wiedzieć Payne.
- Wolę kupić tego kurczaka, bo nie chcę zostać uduszona we śnie. - Zaczęła się śmiać i już chciała wychodzić, ale zatrzymałem ją.
- To ja pójdę z tobą i pomogę ci wybrać kurczaka. Wiesz, jeśli nie będzie spełniał pewych wymagań, to boję się myśleć, jakie nieszczęśliwe wypadki mogą się przytrafić domownikom.

Jechaliśmy już dobre pół godziny. Malik ubzdurał sobie przejażdżkę samochodem do jakiegoś sklepu na skraju Londynu. Co też on sobie myśli?!
- Zayn - zaczęłam niepewnie. - Nie wiem, czy wiesz, ale supermarket minęliśmy jakieś dwadzieścia minut temu.
Spojrzałam w jego stronę z lekkim zaskoczneniem, bo przez całą drogę uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Wiem o tym bardzo dobrze - odpowiedział nazbyt pewnie siebie. Cwaniaczek. 
- Więc dokąd jedziesz? Jeśli nie powiesz, uznam, że mnie porywasz i zadzwonię po pomoc.
- Przykro mi Collins, ale twój telefon leży bezpiecznie u nas w domu. Poza tym, nikt cię nie porywa. No może, ale to nie tak jak sądzisz.
Zaczęłam sprawdzać kieszenie... których nie mam. Cholera! Dobra, teraz nic już nie poradzisz.
- Wysiadaj - powiedział po chwili Zayn zatrzymując się przy jakiejś bramie i wyłączając silnik samochodu.
- Ładnie tu - stwierdziłam wychodząc z auta i rozglądając się na boki.
Otaczała nas zieleń. Z każdej strony. Nie spostrzegłam nawet kiedy wjechaliśmy do lasu. No i że tak szybko wydostaliśmy się z Londynu w porannych godzinach.
- Prowadź - dodałam jeszcze i obeszłam samochód.
Chłopak złapał mnie za rękę i przeprowadził przez uchlone, żelazne wrota. Zaskrzypiały a my znaleźliśmy się w tej bardziej 'okiełznanej' części rezerwatu, czy cokolwiek to jest.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam, ale Malik tylko uśmiechnął się pod nosem i zignorował mnie. Drażnisz byka, chłopcze! 
- Więc tak wyglądają twoje zakupy i wybieranie kurczaka, huh? - spróbowałam znowu. Tym razem zaśmiał się krótko, wciąż bez odpowiedzi.
Zatrzymałam się i wyrwałam swoją dłoń z jego. Podparłam biodra i ze zdenerwowaniem wpatrywałam się w jego oczy. Czułam jakbym się rozpływała. Trzymaj się mała. 
- No co? - zapytał przeciągle Zayn. - Nie mogę ci nawet zrobić niespodzianki, bo już myślisz, że cię porywam. Za kogo ty mnie masz, Fay Collins?
Uśmiechnęłam się. Jeszcze nikt się tak do mnie nie zwracał, a w jego ustach brzmiało to naprawdę zabawnie. Ale podobało mi się to.
- Zaynie Maliku - zaczęłam. - To nie tak. Po prostu nie lubię niespodzianek. No bo zazwyczaj wychodzą z tego klapy.
- Dobra, dobra. Chodź, bo już jesteśmy niedaleko.
Złapał mnie za rękę, a kciukiem gładził wierzch dłoni. Przyjemne mrowienie. 
Kilka kolejnych minut przeszliśmy w milczeniu. Nie odczuwałam jakiegoś dyskomfortu, czy czegoś w tym rodzaju. Słowa raczej nie miały dla mnie znaczenia, kiedy czułam jego obecność.
Mulat zatrzymał się i powiedział:
- Zamknij oczy.
- Słucham? - spytałam zdezorientowana.
- Poprosiłem cię, żebyś zamknęła oczy - odparł z największym spokojem.
Wypełniłam jego polecenie, ale i tak poczułam jego ciepłe dłonie na mojej twarzy. Na dodatek jego oddech oplatał moją szyję i doprowadzał do szaleństwa. Skoncentruj się i nie wywróć. 
Szliśmy jakimiś krętymi ścieżkami. Żwirowana dróżka nie była bezpieczna dla takiej ciamajdy jak ja. Prawo, lewo, znów prawo. Z pewnością, gdybym dostała mapę, nie trafiłabym tutaj. 

- I trzy, dwa, jeden...
Do moich oczu nareszcie dotarło słońce, które przez chwile uniemożliwiało mi patrzenie. Gdy w końcu ujrzałam obraz roztaczający się przede mną zaparło mi dech w piersiach. Staliśmy na niewysokiej skarpie, a pod nami rozciągała się idealnie gładka tafla jeziora. Lazurowa i przejrzysta woda odbijała promienie słońca, które właśnie znajdowało się w zenicie. Odwróciłam się, a za nami na łące rozłożony był koc.
- Jak on się tu znalazł? - Zapytałam wskazując na pled. - Przecież jak tu szliśmy nie miałeś nic w rękach.
- Tego ci nie powiem.
Cwany uśmiech zaraz zgasł z jego twarzy, czyniąc ją pochmurną.
- To przynajmniej podaj cel naszego spotkania, w tym jakże pięknym miejscu - nalegałam.
- Może najpierw usiądźmy.
Grzecznie posłuchałam i usadowiłam się tuż obok Zayna.
- Więc... - ponagliłam chłopaka.
- Więc - zaczął, ale chwycił tylko moją rękę i milczał. Prawie słyszałam bicie swojego serca.
Wzmocnił uścisk i spróbował jeszcze raz:
- Fay Collins. - A ten znowu swoje... - Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia. Ale zanim ci to wyjawię, chciałbym, abyś spełniła moje życzenie.
- Cokolwiek zapragniesz, panie - zażartowałam, ale chyba nie załapał.
- Przytul mnie - wyszeptał.
Nie mogłam patrzeć na jego smutną minę. Aż serce się krajało.
Momentalnie przysunęłam się do Malika ile tylko się dało i objęłam jego szyję. On zaś złapał mnie w pasie.
- Co się stało, buddy? - Zapytałam wprost do jego ucha. Dziwne, że dopiero teraz spostrzegłam, że ma przebitą chrząstkę. W tym samym miejscu co ja. Nieważne.
- Ja...
Wybełkotał kilka nie trzymających się kupy słów.
- Ja myślę, że moje uczucia trochę się skomplikowały i że nie będzie mi teraz prosto powiedzieć to, co chcę.
- Nie musisz się spieszyć, Zayn. Mamy mnóstwo czasu na takie rozmowy. Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, bez względu na wszystko.
- Ale chodzi o to, że ja cię kocham - powiedział pośpiesznie, a znaczenie jego słów dotarło do mnie dopiero po dłuższej chwili. Zamarłam.

Od autorki:
Długo zbierałam się w sobie, żeby napisać ten rozdział. Ale z WIELKĄ pomocą @chudy96 poszło to wszystko naprzód, dlatego tą część opowiadania dedykuję własnie jej <3.
Jeśli chce ktoś być powiadamiany, to w komentarzach możecie zostawiać swoje twittery :)
No i kolejny raz dodam, że niezmiernie cieszę się, że jest was tak duuuuużoooo :)
A najprawdopodobniej jutro dodam nowy rozdział na chat-with-someone-you-know.blogspot.com także gorąco zapraszam!
Do napisania <3
PS. To jest najdłuższy rozdział jaki napisałam ( wraz z Chudą <33 )

środa, 11 kwietnia 2012

Deciseis


Przez jedyne okno w tym pokoju światło Księżyca padało idealnie na moją twarz. Nie dawało mi to spać. Tymbardziej, zapach Malika unosił się w pomieszczeniu mącąc mi w głowie. Tak więc leżałam w jego łóżku i myślałam o minionym dniu. Pomyśleć, że gdybym nie wyszła z Niallem nie skończyłabym w szpitalu z wykryciem cukrzycy, a on nie spałby teraz u siebie zalany w trupa. 

Otworzyłam przemęczone i pewnie przekrwione oczy i odwróciłam się na prawy bok, aby spojrzeć na zegarek. Trzecia dwadzieścia osiem. Niezły czas już się tu męczę.
Dotknęłam swojego brzucha, czując jakby trochę się skurczył i zaczął burczeć.
Podniosłam się, tak jak zalecał lekarz, powoli i nie gwałtownie. Brak zawrotów głowy był ewidentnie dobrym objawem. Przeszłam po miękkim, wełnianym dywanie, a następnie wyszłam z pokoju Zayna. Na paluszkach udałam się do kuchni. Po ciemku nie było zbyt łatwo, ale jakoś dotarłam. Wypalcowałam tylko wielkie lustro, potknęłam się o jakiś ręcznik i znalazłam czyjeś bokserki, które ominęłam szerokim łukiem.
Zapaliłam światło, ale zaraz przypomniałam sobie, że Mulat śpi obok, a kuchnię od salonu oddzialała cienka ściana. A co mi tam, niech cierpi.
Z premedytacją mocno stąpałam po kafelkach, podeszłam do lodówki i otworzyłam ją z impetem. Wyciągnęłam dżem truskawkowy, postawiłam go na blacie i podłączyłam toster do kontaktu. Wskoczyłam na szafki i z nudów zaczęłam machać nogami.
Nagle usłyszałam jakiś stłumiony huk. Chwilę potem w salonie rozległy się pojękiwania, więc zeskoczyłam i poszłam w tamtą stronę.
Przekraczając próg nacisnęłam włącznik lampy i ujrzałam Zayna leżącego na podłodze. Swoją twarz zasłaniał dłońmi.
- Zgaś to, proszę - szepnął. Grzecznie wypełniłam jego polecenie i wyszłam z pokoju zostawiając go tam na pastwę losu. Mam go gdzieś. Jak dla mnie, to może nawet spać na podłodze. 
Wchodząc do kuchni spojrzałam na gotowe już tosty. Jak ja to kocham. Położyłam je na talerzyku i zaczęłam je smarować, lekko parząc sobie dłonie. Gdy już zaczęłam je jeść, nie ukrywałam się z chrupaniem. Bo przecież zemsta jest słodka. A Malik jeszcze pożałuje, że mnie tu ściągnął.
- Co tak głośno jesz? - zapytał chłopak wchodząc do ciepłego pomieszczenia rozświetlonego jedną żarówką. Przyćmione światło ukazywało jego zapuchnięte oczy, które teraz przecierał z niezadowoleniem. Szurając nogami podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Kiwnęłam głową w stronę opiekacza i odpowiedziałam:
- Tosty z dżemem truskawkowym. Jak chcesz, to toster jeszcze na ciebie czeka. - Posłałam mu sztuczny uśmiech, a w myślach dodałam 'W przeciwieństwie do mnie.' 
- Dlaczego jesteś dla mnie taka oschła i zimna? Co ja ci takiego zrobiłem?
Delikatnie i nie robiąc żadnego hałasu odstawiłam talerzyk i zaczęłam bacznie obserwować czarnowłosego, by ocenić, czy nie zgrywa się, czy pyta na serio. Ale takie oczy nie mogą kłamać, nie? Zdawałam sobie również sprawę z tego, że ciężko dyszłam, a nas dzieliły dosłownie centymetry.
- Może dlatego, - zaczęłam - że nie mam zamiaru być niczyim zastępstwem. Nie mam ochoty być tą drugą, jakimś popychadłem, czy wypełniaczem twojego zasranego czasu. Po prostu mam dość ustawiania mnie po kątach.
Moje lekkie podenerwowanie zamieniło się w gniew. Jednak musiałam się opanować, jeżeli nie chciałam obudzić całego domu.
- Nie rozumiem o czym mówisz - odrzekł z największym spokojem Zayn. W jego oczach ujrzałam jakieś bliżej nieopisane iskierki. Na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Podniósł prawą dłoń i odgarnął jakieś zbłąkane pasemko włosów znad moich oczu. Strąciłam jego rękę, która prawdopodobnie zmierzała teraz do mojego policzka. Odwróciłam się do niego plecami i oparłam się o kuchenne szafki. Ich brązowy blat przypominał mi trochę jego tęczówki. Ogarnij się Fay! Spokojnie. To przecież kolejny dupek, który za niedługo się od ciebie odczepi. A gdy zacznie ci na nim bardziej zależeć, zostawi cię i zniknie. Dokładnie jak Robbie. 
Na myśl o nim łzy napłynęły mi do oczu. Ale nie mogłam pokazać Malikowi swojej słabości. Szybko wytarłam się i wyprostowałam. Nie miałam jednak odwagi odwrócić się i popatrzeć na niego. Jeszcze nie teraz.
- Powiesz coś? Cokolwiek? - Zapytał szeptem.
- Cokolwiek.
Zaraz chyba wybuchnę śmiechem. Ze skrajności w skrajność.
Poczułam jak ktoś od tyłu zaciska swoje dłonie na moich ramionach. I to dość mocno. Nie ma mowy o ucieczce. Nachylił się nad moim uchem i zaczął szeptać. Czułam jego oddech na szyi.
- Już nie potrafię wytrzymać, Fay. Szaleję, gdy tylko stoisz przede mną. Nie mówiąc już o tym, że gdy na mnie patrzysz moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. I przepraszam, że dopiero dzisiaj sobie to uświadomiłem. A teraz jak jakiś debil staram się naprawić swoją głupotę.
- Nie jesteś żadnym debilem - również wyszeptałam odwracając się. Przytuliłam się do niego nie spoglądając nawet w jego oczy. Wciągnęłam jego zapach, który znałam za dobrze. Bo przecież towarzyszył mi on już od dłuższego czasu. - I mi też jest ciężko, gdy się kłócimy. To nawet niecały dzień, jak nie rozmawialiśmy, a ja strasznie się z tym czuję. Mam dość kłótni.
Ziewnęłam sobie. Dziwnym trafem przy nim zachciało mi się spać. Poczułam jak moje nogi odrywają się od ocieplonych przez nasze stopy kafelek. Ręce zarzuciłam na szyję Mulata, który zaniósł mnie do jego sypialni. Delikatnie położył mnie na jego łózku, a sam ułożył się tuż za mną. Przykryliśmy się kołdrą, Zayn obiął mnie w pasie i zasnęliśmy.

Rozbudzona poczułam, jak mój policzek nagrzewa się od promieni słonecznych wpadających przez niezasłonięte okno. Otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam na zegarek. Dopiero, gdy nabrałam ostrości, odczytałam siódmą rano. Przewróciłam się na drugi bok, by spojrzeć na osobę, która przez całą noc tuliła się do mnie. Ujrzałam słodko śpiącego Zayna, który co jakiś czas pomlaskiwał. Powoli, najpierw na łokciach, podniosłam się i zeszłam z łóża. Znów brak zawrotów głowy. Jest coraz lepiej.
Podeszłam do jeszcze niewypakowanej walizki i zaczęłam się ubierać. Podejrzewałam, że mały spacer do apteki nie będzie złym pomysłem. Wciągnęłam jakieś sprane rurki, białą bokserkę i niebieskie vany z cieńszą podeszwą.
Obejrzałam się jeszcze na Malika.  Nie mogłam jednak oprzeć się chęci podejścia do niego. Bezszelestnie obeszłam łóżko i cichutko przykucając przy jego boku, połaskotałam go za uchem. Odpowiedział mi jego cichy pomruk i lekkie uniesienie ramienia. Zwycięstwo. 


Wyszłam z hollu i skręciłam w lewo. Londyn w tej dzielnicy dawno się obudził. Weszłam w jakąś uliczkę i moim oczom ukazała się apteka. Bez zastanowienia przekroczyłam jej próg i znalazłam się w sterylnym pomieszeniu. Podeszłam do lady i podałam jakiejś młodej kobiecie swoją receptę. Obrzuciła mnie litościwym wzrokiem i zniknęła na zapleczu. Po chwili wróciła z kilkoma pudełkami leku, zapłaciłam, pożegnałam ekspedientkę ciepłym uśmiechem i z zadowoleniem opuściłam sklep z siateczką w ręku. Wróciłam do apartamentu.

***

Ziewnąłem i niechętnie podniosłem się z ciepłego jeszcze łóżka. Wszedłem do łazienki, wziąłem prysznic i opuściłem ją kierując się do kuchni. Wszyscy jeszcze spali. Jak mogą marnować tak wspaniały dzień?!
Usłyszałem jak ktoś wchodzi do mieszkania. Kto o tej godzinie stąd wychodził? 
Stanąłem na korytarzu i wyczekiwałem przybysza. Drzwi otworzyły się, a w nich stała zdezorientowana Fay, z jakąś tajemniczą siateczką w ręku.

- Co tam chowasz za plecami? - Spytałem, a ona nie odpowiedziała.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Fifteen.


Od autorki:
Widzę ile osób potwierdziło, że czyta moje wypociny  i jestem niezmiernie szczęśliwa, że jest Was tak dużo. Myślałam, że będzie około piętnastu osób, nie więcej. Tymczasem jest Was trzy razy tyle! Nie potrafię opisać swojego szczęścia i zadowolenia. Mam tylko nadzieję, że skoro ustawiłam anonimowe komentarze będzie ich coraz więcej. Szczególne znaczenie ma dla mnie krytyka, bo zawsze staram się robić to z całym moim sercem i jak najdokładniej. Także nie przynudzam, ale życzę miłego czytania <3

                                                       ***

Jak dobrze, że miałem przy sobie telefon, pomyślałem siedząc w poczekalni. Gdyby nie to pewnie nie dowiózłbym ją taksówką na czas.
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos ciężkich kroków. Odwróciłem głowę, żeby spojrzeć w tamtą stronę. Średniego wzrostu blondyn zataczał się od ściany do ściany wąskiego korytarza. Musiał być mocno nawalony. Ale zaraz, przecież to jest Niall. Momentalnie wstałem z niebieskiego, plastikowego krzesełka i podbiegłem do chłopaka. Złapałem go za ramiona i zacząłem nim potrząsać. Może przynajmniej trochę otrzeźwieje. 
- Niall, co ty tu robisz? - zapytałem.
- Przyszedłem do mojej ukochanej - wybełkotał.
- Usiądź - poradziłem mu delikatnie kierując na krzesełka. Zrobił to i momentalnie schował głowę między kolana, jakby miał zamiar zwymiotować. Jestem ciekawy ile zdążył wypić przez tak krótki czas. No i skąd wiedział, że Fay trafiła do szpitala? A, to pewnie Liam...
Wyciągnąłem telefon i wykręciłem numer przyjaciela. Usłyszałem kilka sygnałów po czym odezwał się jego głos.
- Zayn? Coś się stało? Co z Fay?
- Z nią wszystko dobrze, przeprowadzają jej jeszcze badania. Zastanawiam się tylko, co tutaj robi Niall. I to całkowicie zalany - Zawiesiłem głos, a moje ostatnie słowa dźwięczały mi w głowie. Uciążliwe... 
- Wiesz - zaczął brunet. - Zamiast zadzwonić do ciebie wykręciłem jego numer. To znaczy nie wykręciłem. Używam szybkiego wybierania, jak wiesz, no i cyferki mi się popieprzyły.
- Kurwa, Liam, co ja mam teraz z nim zrobić? - Zacząłem krzyczeć.
- Uspokój się, jesteś w szpitalu - skarcił mnie.
- Dobrze wiem, że jestem w szpitalu. Ale jak mam być spokojny, skoro mój kumpel, nawalony jak nie powiem kto, siedzi tutaj i prawie rzyga?! Co ja mam z nim, do jasnej cholery zrobić?
- Po pierwsze nie przeklinaj. A po drugie zaraz tam będę i go zabiorę - powiedział głosem jak najbardziej wyzbytym z emocji. Co dziwne, bo zawsze przy Danielle stawał się bardziej rozrywkowy. I prawie potrafiłem sobie wyobrazić jego miny, gdy się przeistaczał. Delikatnie ściągnięte brwi, usta wykrzywione ku górze i rozszerzone źrenice. Cały Liam.
- Mam nadzieję, że się pospieszysz, bo jak mi się tu zbełta, to nie będę tego sprzątał. No i nie mam zamiaru się za niego tłumaczyć, jest dorosły. Ale najwyraźniej jego zachowanie na to nie wskazuje.
Rozłączyłem się i spojrzałem na Nialla z politowaniem. Dawno nie widziałem go w takim stanie. Poprawka. NIGDY nie widziałem go w takim stanie. Zalany w trupa, pozbawione koloru policzki, podkrążone oczy i sine wargi. Totalny wrak.
- Zayn - zaczął, a ja wiedziałem, co już za chwilę się stanie. - Niedobrze mi.
Odwróciłem się. Naprzeciw mnie znajdowały się drzwi z napisem WC. Dlaczego wcześniej ich nie zauważyłem? Pociągnąłem za klamkę, a następnie podniosłem przyjaciela pod pachy. Słaniał się na nogach, a jego waga wcale mi nie pomagała. Otworzyłem pierwszą lepszą kabinę, a chłopak instynktownie podniósł deskę i zaczął wymiotować. Ten odgłos był nie do zniesienia. Także wyszedłem na korytarz i już miałem siadać, gdy z gabinetu wyłonił się lekarz z miną pozbawioną wyrazu. Wysoki, brunet po trzydziestce trzymał w ręku jakąś tabliczkę, a oczy miał przymrużone. Coś musiało się stać. Podszedłem do niego i zapytałem:
- Co z nią? Czy to coś poważnego? Wyjdzie z tego?
- Spokonie, bez nerwów. To nic, czym można byłoby się za bardzo denerwować. Jednak pacjentka nie wyraziła zgody na poinformowanie kogokolwiek o jej stanie zdrowia, więc niewiele mogę panu powiedzieć. Jeśli panna Collins będzie się stosowała do moich zaleceń wszystko będzie w pożądku, a jej życie wróci do normy. A teraz pana przepraszam, ale inni pacjenci czekają.
Wyminął mnie i udał się na sam koniec korytarza, żeby następnie skręcić w lewo i zniknąć mi z pola widzenia.
W łazience ucichło. Wszedłem tam trochę podenerwowany. Niepotrzebnie. Niall stał przy drzwiach pochylając się. Wyglądał jakby łaknął każdego oddechu, który pomógłby mu otrzeźwieć. Położyłem swoją dłoń na jego plecach, by za chwilę powiedzieć:
- Niall, musimy już iść. Liam pewnie na nas czeka.
Chwyciłem go za ramię i wyprowadziłem z toalety. Fay równocześnie wyszła z gabinetu naprzeciwko. Z podciągniętym jednym rękawem wacikiem przecierała zgięcie łokcia. Morfologia. Spojrzała mi w oczy, ale szybko odwróciła głowę, jak poparzona. Spuściła wzrok i w ciszy zaczęła iść razem z nami do wyjścia. Blondyn lekko kiwał się, ale dawał radę, więc nie było tak źle.
Zauważyłem, że Fay trzyma jakąś kartkę w dłoni, więc zapytałem:
- Nie powiesz mi co to jest? Co tam trzymasz?
Momentalnie zgięła papier w pół i schowała do tylnej kieszeni spodni.
- To tylko wypis.
Więcej nie naciskałem. Wyszliśmy przed budynek i wsiedliśmy so jakże znanego nam jeepa Liama, który właśnie podjechał. Po jego minie wnioskowałem, że nie był zadowolony ze swojej pomyłki. Kazałem dziewczynie usiąść z przodu, a ja z tym pijaczyną wsiedliśmy do tyłu.
- Mam nadzieję, że nie będzie rzygał - odezwał się niepewnie kierowca.
- Raczej nie. Przed chwilą już to zrobił.
- Co mu jest? - Zapytała brunetka odwracając się w naszą stronę, na tyle ile pozwalał jej pas bezpieczeństwa.
- Nachlał się. I to w pewnym sensie przez ciebie - odparłem.
- Jak to przeze mnie? - Oburzyła się. - Ja mu niczego nie kazałam, tymbardziej upijać się. I to do nieprzytomności!
- Spokojnie - zaczął Liam. - Chodzi o to, że nie wyszło wam to, co zaplanował no i....
- Ja tu wciąż jestem. Bez względu na to, w jakim stanie - odezwał się Niall bełkocząc. Ale od niego śmierdzi.

Jechaliśmy windą. Strasznie tu duszno. Chyba Niall zabiera tyle powietrza. Ale dlaczego mam u nich zamieszkać? Znacznie wygodniej byłoby mi w moim łóżku, w moim domu. Bez dwóch zdań. Jednak trzech na jednego, nie miałam żadnych szans. Nawet nie licząc tego blondwłosego pijaka, byłam na przegranej pozycji. Nie mówiąc już, żeby któryś z nich mnie poparł...
Usłyszałam dzwonek, oznajmiający dotarcie na porządane piętro. Zabawne, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Drzwi otworzyły się, a ja miałam chyba deja vu. Wyszliśmy na korytarz, ale skręciliśmy tuż za rogiem. Moim oczom ukazały się wielkie, mahoniowe i na dodatek dwuskrzydłowe drzwi. Liam nacisnął klamkę, a we mnie uderzył tak bardzo znany mi zapach. Nie potrafiłam go określić, ale właśnie tak pachniał Zayn, gdy przychodził do mnie w odwiedziny.
Przekroczyliśmy próg i znaleźliśmy się w przepięknym mieszkaniu. Wiedziałam, że takie jest. Nie miałam co do tego wątpliwości, chociaż nawet go nie zwiedziłam.
Mulat rzucił moją torbę z ubraniami w kąt salonu, który połączony był razem z kuchnią zaraz przy wyjściu z przedpokoju. Brzoskwiniowe ściany i dębowe meble idealnie do siebie pasowały. No i muszę przyznać, że byłam zaskoczona, że pięciu mężczyzn poradziło sobie z udekorowaniem tego mieszkania z takim smakiem. Wszystko zrównoważone i skomponowane z otoczeniem. Kto by przypuszczał?
- Masz może ochotę na coś do jedzenia przed pójściem spać? - zaoferował się Liam.
- Ja mam! - krzyknął Niall, chyba powoli dochodząc do siebie.
- Skoro tak dobrze już się czujesz i masz ochotę na jedzenie - zaczął Zayn - to możesz sobie zrobić sam. Kanapki mogą być, Fay? - zapytał mnie a ja kiwnęłam głową na potwierdzenie. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Nie po tym, co dzisiaj się stało. No bo niby pragnęłam tego, i to bardzo, ale w końcu co on sobie myśli? Że skoro nie ma Cassie, to ja mogę być jej zastępstwem? Nie ma mowy.
- Tak w ogóle, to która jest godzina? - Spytałam chłopaków.
- Dochodzi druga - powiedział Payne spoglądając na zegarek.
Lekko skrępowana skierowałam się na kanapę do dużego pokoju. Usiadłam, a nogi podciągnęłam do klatki piersowej. Nie czuję się tu dobrze. Ale to pierwszy dzień. Miałam nadzieję, że będzie tylko lepiej.
Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Zayna z innego pokoju.
- Będziesz spała u mnie w pokoju, a ja na kanapie. Myśle, że tak będzie najlepiej.
Bez zastanowienia odparłam.
- Chętnie prześpię się tutaj. - Poklepałam sofę, strasznie twardą sofę. - Tylko dajcie mi jakiś koc i poduszkę. W końcu nie możesz mi oddać swojego łózka, a tymbardziej pokoju. Nie czułabym się z tym dobrze.
Chłopak wszedł do salonu, ale zatrzymał się zaraz za drzwiami. Nie uraczył mnie nawet spojrzeniem.
- Ważne, że ja czuję się z tym dobrze. Śpisz u mnie. Postanowione.
Nie było najmniejszego sensu wykłócać się z nim o to teraz. Za niedługo plecy będą go tak bolały, że będzie błagał o swoje cztery ściany lub przynajmniej jakiś materac. Ale pozwólmy losowi działać po kolei.