wtorek, 31 stycznia 2012

Seven

Tak, znów kogoś okłamała. Tym razem byli to szanowni panowie gwiazdorzy. Robiła to dość często, a zawsze wtedy, gdy nie chciała mówić ludziom, że jest młodą matką. Przecież nikt nie musiał wiedzieć, że urodziła mając siedemnaście lat. Dziś trzydziestosześcio-letnia Karen wyjeżdżała co jakiś czas na 'delegacje', zostawiając mnie w domu. Mieszkałam sama przez większość część roku, mając własną matkę głęboko w dupie. W redakcji zarabiałam wystarczająco dużo, żeby starczyło mi na wyżywienie, pare nowych ciuszków, a do tego dochodziły jeszcze alimenty od ojca, które odkładałam na czarną godzinę. Trochę się już nazbierało na koncie.
Wywiad poszedł sprawnie, a chłopcy nie stawiali oporu. Wydaje mi się, że odpowiadali szczerze, ale co do tego, nie mogę być pewna. Po skończonej pracy pojechaliśmy z Robbiem i mamą do domu. Nie przepadała za moim chłopakiem, ale nie miała nic do gadania. Adams będzie u nas mieszkał jak długo będzie mu się podobało. W końcu Karen za kilka dni znowu wyjedzie, nie wiadomo dokąd, i wróci za miesiąc, może dwa.
Weszliśmy do środka i od razu skierowałam się do łazienki. Nie myśląć o tym co robię zaczęłam nerwowo myć ręce i twarz. Wyszłam i poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Dlaczego jestem takim mięczakiem i zaczęłam płakać? Nie mam zielonego pojęcia. Ale jedno wiem na pewno. Nie pozwolę na kontrolowanie się przez kogokolwiek. Ani przez matkę, ani przez Robbiego, a tym bardzieć przez jakiegoś drugorzędnego 'piosenkarza'
- Fay - usłyszałam głos Karen - chyba nie masz zamiaru siedzieć tam przez cały dzień? - rozległo się pukanie do drzwi, po czym weszła do mojego sanktuarium. Przysiadła na rogu łóżka delikatnie głaszcząc mnie po plecach. - Dlaczego jesteś na mnie zła? Staram się jak najbardziej mogę, żeby żyło nam się dobrze, a ty to utrudniasz.
- Teraz to moja wina, tak? - usiadłam zdenerwowana. - Nigdy nie ma cię w domu, ale to ja wszystko utrudniam?! - nie wytrzymałam. - Muszę pracować, żeby mieć co jeść - kłamałam - bo nigdy grosza nie zostawiłaś. Gdyby nie alimenty, nie miałabym czasem co do garka włożyć. - Łzy zaczęły spływać mi strumieniami po policzkach. Nie miałam ochoty znów się kłócić. Nie znoszę tego uczucia przegranej.
- Jak długo Robbie ma zamiar tu mieszkać? - chciała wiedzieć matka.
- Teraz on ci przeszkadza? Nie potrafisz się pogodzić, że jest moim chłopakiem? Od zawsze nim był, ale ty nigdy go nie lubiłaś! Dlaczego?! Dlaczego musisz mi to robić, za każdym razem, kiedy się widzimy?! - rozryczałam się na dobre. Jest w Londynie od dobrych dwóch godzin, a ja już chcę, żeby sobie pojechała. Nie znoszę jej! Nie znoszę! Niech umrze!
Wstałam szybko z łóżka, wziełam bluzę, torebkę i wyszłam. Miałam tego wszystkiego po uszy. Skoro Robbie najprawdopodobniej miał być kiedyś zięciem mojej matki, to niech w końcu znajdzie z nią wspólny język. Może go wreszcie polubi.
Ruszyłam wzdłuż głównej ulicy nie wiedząc dokąd zmierzam. Szłam bez celu, byle tylko oderwać się od tego koszmaru. Jakie szczęście, że wzięłam portfel- pomyślałam. Weszłam do McDonald'a żeby zamówić coś do żarcia. Wychodząc popijałam już colę, którą trzymałam w jednej ręce, a w drugiej zawinięty lunch. Wielkim plusem jedzenia w Mac'u było to, że nigdy nie płaciłam dużo. I było dobre.
Dalej szłam, tam gdzie mnie nogi poniosą. Weszłam do metra i przejechałam może ze dwa przystanki. Wysiadłam i przed moimi oczami ukazał się najpiękniejszy budynek mieszkalny, jaki kiedykolwiek widziałam w Londynie. Prawdopodobnie był to hotel. Przeszłam przez ulicę i położyłam się na ławce tuż przed wejściem. Niebo było przejrzyste jak nigdy. Rozkoszowałam się jego widokiem, jego odcieniem i myślałam, jakby to było mieszkać z ojcem, nie znać Robbiego, nie być dziennikarką. Może byłabym całkiem kimś innym? Może stałabym się jakąś zrzędą, albo co gorsza lalunią. A może egoistką, dbającą tylko o siebie? Nie. Takiej myśli nie mogłam dopuścić do głosu. Cieszę się, że nie jestem inna i nie zmieniałabym swojego charakteru. Zaś w moim wyglądzie wprowadziłabym dużo poprawek. Na pewno wolałabym być blondynką. Faceci lecą na blondynki! I zdecydowanie wolałabym mieć ciemne, brązowe oczy, zamiast tych paskudnych zielonych. A może tak skuszę się na małą zmianę? - pomyślałam. Coś buntowniczego, ale za razem niezbyt wyzywającego. I wtedy wpadł mi świetny pomysł do głowy. Od zawsze chciałam mieć kolczyka w chrząstce ucha. W końcu jestem pełnoletnia, a mama nawet nie zauważy, bo nic ją nie interesuje. Wstałam z ławki i złapałam pierwszą taksówkę dokańczając ostatniego hamburgera. Wsiadłam do auta i powiedziałam mężczyźnie, żeby zawiózł mnie do najbliższego salonu piercingu.
- Ale ja nie wiem, gdzie jest jakiś salon, panienko - odpowiedział kierowca.
- Niech pan jedzie powoli, a ja będę się rozglądała, dobrze? - zapytałam. Zgodził się i ruszyliśmy. Nie mineło dziesięć minut, gdy ujrzałam wielki szyld oznajmujący, że tutaj można zrobić tatuaż lub przebić jakąś część ciała. Poprosiłam mężczyznę o zatrzymanie się, zapłaciłam i udałam się w stronę salonu. Weszłam do niego i nie czekając ani chwili oznajmiłam kobiecie za ladą, że życzę sobie przebić lewe ucho. Wskazałam odpowiednie miejsce, a ona kazała mi usiąść na fotelu i zabrała się do roboty. Po dwudziestu minutach wyszłam ze świeżą dziurką, w której znajdował się już kolczyk leczniczy. Postanowiłam, że tym razem na nogach przejdę się w stronę miejsca moich poprzednich rozmyślań i narodzenia się tego pięknego pomysłu. Byłam tak podekscytowana zabiegiem, który właśnie przeprowadziła właścicielka sklepu, że nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Bez przerwy dotykałam lekko bolącego ucha. Moje życie robi się coraz bardziej interesujące - myślałam. Najpierw duży wywiad z 1D, teraz pójście na żywioł. Może moja kariera dziennikarska pójdzie wreszcie w jakimś dobrym kierunku? Może dadzą mi nawet podwyżkę? Miałam taką nadzieję.
Byłam już blisko swojej teraz już ulubionej ławki, gdy usłyszałam śmiechy i krzyki. Wyszłam zza rogu i moim oczom ukazał się ten oto piękny budynek. Przed wejściem, na chodniku chyba ktoś się bił. Cholera - pomyślałam. Pobiegłam tam, w międzyczasie szukając telefonu, żeby zadzwonić po policję. Nawet nie zdyszana zatrzymałam się przed drzwiami, ale nikogo nie było widać. Przeszłam na trawnik, a za krzakami dwóch chłopaków leżało na sobie, a dwóch stało i śmiało się z zaistniałej sytuacji do rozpuku. Skądś znałam tą koszlukę w paski. Tylko skąd? - chciałam wiedzieć. Podeszłam jeszcze bliżej i zauważyłam twarz jednego z nastolatków leżącego na ziemi. Tak, to był zdecydowanie on.

~*~
Tak, to już siódemka.
Przepraszam, że taki króciótki, ale zawsze coś, prawda?
Liczę przynajmniej na 7 komentarzy, bo jakoś nie mam motywacji do pisania ;(
Zachęcam do czytania, komentowania i dodawania do obserwowanych ;D
Miłego czytania i zostaw komentarz! ;) xxx

sobota, 28 stycznia 2012

Seis.

Jeśli przeczytałeś zostaw komentarz!

Dziwnie czułem się, patrząć jak niejaka Karen siedzi Harry'emu na kolanach, bawiąc się jego włosami. Na oko trzydziestokilkuletnia brunetka, z oczami, które, nie wiem dlaczego, wydawały się znajome. Jej średniej długości włosy, opadały skręcone na twarz, co najwidoczniej jej nie przeszkadzało. Gdy przyszliśmy do tego pokoju jakieś dwadzieścia minut temu, już tu była i zapytała tylko, czy mogłaby z nami poczekać na swoją bratanicę, która ma prowadzić z nami wywiad. Zgodziliśmy się i zajęliśmy miejsca. Pokój był dość duży, jak na pomieszczenie przeznaczone do robienia wywiadów. Założę się, że było jednym z większych na tym piętrze. Rozsiadłem się przy jakimś stole kładąc nogi na nim, Liam z Niallem rzucili się na kanapę, Louis przy biurku, a Harry, z Karen na kolanach, na fotelu. Szeptali sobie coś do ucha, podejrzewam, że jakieś sprośne słówka, bo przecież nasz Harold gustował w starszych kobietach. Ale to w końcu jego wybór. Zwrócony plecami do drzwi patrzyłem jak Liam łaskocze Irlandczyka i jak Louis bawi się komórką, czekając pewnie na sms-a od Eleanor. Oglądałem w międzyczasie swoje paznokcie, które nagle stały się interesujące. Cholera. Kiedy zacznie się ten wywiad? - myślałem. W tym samym momencie usłyszałem jak drzwi się otwierają. Bez pośpiechu wstałem, żeby się przywitać. Odwróciłem się i zobaczyłem Fay, a na jej twarzy gościło zaskoczenie. Już wiem skąd znałem oczy Karen. Obok dziewczyny stał wysoki, jakby farbowany brunet z również zaskoczoną miną.
- Mamo! Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła brunetka. Kobieta momentalnie podniosła się z kolan Harry'ego ze zdziwieniem.
- Jaka 'mamo'? - zapytał loczek zdezorientowany. Teraz wszyscy już stali, spoglądając co chwila na kogoś innego. Tylko Louis z Niallem próbowali powstrzymać śmiech, ale im to nie wychodziło.
- Fay... - zaczęła kobieta. - Mówiłam ci, żebyś nie mówiła tak do mnie przy ludziach - dodała półszeptem. Liam wybuchł śmiechem, a ja zmierzyłem go tylko wzrokiem, mówiącym ' przestań debilu, to poważna sprawa'.
- A co, może mam ci mówić Karen? - Fay dopiero się rozkręcała.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, co się tu dzieje? - Harry znów się wtrącił.
- Nie oddzywaj się, ty cholerny podrywaczu cudzych matek! - wow. Dobra jest. Mocny głos ma.
- Fay. Mogłabyś się nie drzeć?! - już wiem, po kim to odziedziczyła...
- Będę krzyczała ile mi się podoba! I nic ci do tego. Przecież i tak nigdy nie ma cię w domu! Ani przy mnie! - Trochę zeszła z tonu, ale sądzę, że to wszystko zmierza w złym kierunku.
- Może wszyscy się uspokójmy i przejdźmy do wywiadu, huh? - zapytałem cicho i niepewnie. Liam podszedł do mnie i razem z Niallem i Louisem wyprowadzili mnie z sali. Czyli zostają tam tylko matka z córką, Harry i ten chłopak. Przeszedłem obok niego i zmierzyłem go wzrokiem. Co z tego, że był większy ode mnie o jakąś głowę, i szeroki dwa razy tak jak ja? - myślałem. Wyszedłem i oparłem się o ścianę tuż obok drzwi. Zaraz za nami wyszedł też Harry, najwidoczniej wyproszony. Starałem się trochę podsłuchać, żeby dowiedzieć się przynajmniej kim był ten gostek.
- Zamknij się Robbie... - Fay krzyczała, a on mówił za cicho i nie było nic słychać. Cholera, ale z niego ciota! - Nie interesuje mnie twoje zdanie mamo! Poradzę sobie z tym sama.
Znów nic nie słychać. Wychodzi na to, że Karen już nie krzyczała.
- Ja będę sobie wybierać partnerów i nic ci do tego. - Wow. To chyba coś poważnego, bo dziewczyna drze się w niebogłosy i raczej nie ma zamiaru przestać.
- Robbie, prosiłam cię, żebyś się nieoddzywał. Najlepiej stąd wyjdź i to już! - Momentalnie się wyprostowałem, bo zza drzwi wyleciał chłopak.
- Harry Styles - chwilę później loczek wyciągnął rękę w stronę farbowanego bruneta, który potrząsnął nią i odpowiedział:
- Robbie Adams - nieznaczny uśmiech błąkał się na jego twarzy.
- To Liam i Niall - przedstawił ich wskazując dwóch nastolatków stojących naprzeciwko mnie. - To Louis - kontynuował pokazująć na błazna zespołu, który najwidoczniej nie był dziś w nastroju do żartów. - No i Zayn - zatrzymał swoją dłoń na mnie podchodząc i kładąc mi ją na ramieniu. Nie chciałem wysilać się na uśmiech, ale wiedziałem, że jak tylko stąd wyjdziemy Liam zrobi mi wykład na temat dobrego wychowania i kultury osobistej. Zmierzyłem go wzrokiem, od stóp do głów. Niezły goguś - pomyślałem. Pewnie myśli, że jak przyjdzie na wywiad z 1D to nagle stanie się ważny. Uniosłem tylko dłoń w geście powitania.
- Czym się zajmujesz, Robbie? - zapytał się Niall.
- Nie bądź taki ciekawski, mały Irlandczyku - wtrącił się Louis.
- Jestem dziennikarzem - odparł niejaki Adams z uśmiechem na twarzy. Liam zrobił wielkie oczy i odpowiedział :
- To musi być strasznie ciekawy zawód, co?
- Zależy od tego jakiej specjalności jesteś dziennikarzem.
- A ty, jakim jesteś? - zapytał tym razem Harry. Dlaczego oni go tak napastowali tymi pytaniami? Przecież to nie było nawet ciekawe.
- Na razie jestem felietonistą, ale chciałbym zostać koresponderem. - Chłopcy patrzyli na niego jakby uciekł z wariatkowa.
- Mógłbyś mówić po ludzku? - Niall wydawał się lekko nie w temacie. Z kim ja się zadaję? - myślałem. To są chyba kompletni debile, którzy najwyraźniej nie uczyli się w szkole. Nie mówię już o oglądaniu dziennika.
- Felietonista to ktoś, kto pisuje do gazet, takich jak tygodniki, dwutygodniki, czy miesięczniki. Koresponder to osoba, relacjonująca wydarzenia z miejsca, w którym się rozgrywały. - Robbie wydawał się spokojny i nie dziwiło go, że 1D pyta go o takie sprawy. Tylko stałem i obserwowałem całą tą szopkę.
- Są jeszcze reporterzy - chyba zauważył ich dziwne miny, bo kontynuował - tacy z wiadomości, czaicie? - Wszyscy zaczęli kiwać głowami, na znak, że rozumieją. Pan 'ja wielki dziennikarz, kim to ja nie jestem' uśmiechnął się z tą głupkowatą miną. Takich ludzi powinni odrazu wyludniać na Syberię. Samolubnych, zapatrzonych w siebie egoistów.
O dziwo hałasy w sali ucichły i zaryzykowałem wejściem w sam środek III wojny światowej. Podniosłem ręce w geście kapitulacji, gdy przechodziłem przez drzwi. Fay siedziała na biurku, a Karen po drugiej stronie pomieszczenia na fotelu, na którym obściskiwała się z Harry'm.
- Czy jesteśmy już bezpieczni? - zapytałem z powagą, a one tylko wybuchnęły śmiechem. Lekko zdezorientowany wszedłem głębiej do pomieszczenia i rozgościłem się na 'swoim' dawnym miejscu. Reszta poszła w moje ślady. Gdy każdy już zajął siedzenie Fay wstała, trzymając w jednej ręce podkładkę, a w drugiej dyktafon.
- Zaczynamy? - zapytała jakby nigdy nic, a my niewiedząc co powiedzieć tylko kiwnęliśmy głowami.
- Więc...

środa, 25 stycznia 2012

Five.

- Robbie Adams! - krzyknęłam i skoczyłam chłopakowi na szyję. - Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś we Włoszech. - zapytałam chłopaka ze zdziwieniem.
- Ale wróciłem na trochę - powiedział chłopak tak poprostu. - Bardzo chciałem cię zobaczyć, kochana - dodał i pocałował mnie.
- Wiesz, chciałabym móc przegadać z tobą całą noc, ale mam jutro wywiad o ósmej trzydzieści i muszę się wyspać. - odparłam odrywając się od niego - Nie wiem nawet z kim będę go prowadziła.
- Rozumiem. Prześpię się na kanapie, jeśli nie masz nic przeciwko - pokręciłam głową, a on tylko dodał - jak za starych, dobrych czasów - i posłał mi ten jego oszałamiający uśmiech.
Poszłam do siebie, i dużo o nim myślałam. Strasznie wydoroślał za granicą. Wysoki, chudy blondyn zmienił się nie do poznania. Wciąż wysoki, ale umięśniony Robbie zmienił chyba kolor włosów. Kiedyś jasnosłomkowe włosy, dziś o odcieniu orzechów dodawały mu uroku tego uroczego chłopaka z sąsiedztwa. Jego rodzice zginęli w wypadku, gdy miał około ośmiu lat. Babcia zmarła dwa lata temu i tuż po tym zdarzeniu mój chłopak zaczął pracę dziennikarza w słonecznej Italii. Dziś jest mężczyzną z dwudziestomadwoma latami na karku.
Gdy ostatni raz spojrzałam na zegarek dochodziła wpół do czwartej. Super - pomyślałam. - Mam aż trzy godziny snu. W końcu zasnęłam.

Biegłam, ile sił w nogach. Zakręciłam za najbliższym blokiem i schowałam się za krzakami rosnącymi pod czyimś oknem. Była noc. Świeciło tylko kilka latarni na kilometr drogi, a gwiazdy zasłaniały chmury. Powietrze było ciężkie, jakby przed burzą. Dyszałam, ale musiałam się uspokoić. Przed kim uciekałam? Nie miałam zielonego pojęcia. Nic nie pamiętam - pomyślałam ze strachem. Wiem tylko, że jakimś cudem znalazłam się w drugiej części Londynu. Nie mniej jednak musiałam znaleźć wyjście z tej sytuacji.
Nagle usłyszałam jakiś szmer. Odwróciłam się i spojrzałam w dół. Widziałam jego ubłocone buty, brudne z trawy spodnie i podartą koszulkę. Nim spojrzałam mu w twarz, chwycił mnie za ramiona i zaczął mną trząść. Krzyczałam, żeby mnie puścił. Sylwetką tak bardzo przypominał....

Obudziłam się dysząć, jakbym przebiegła maraton. Kropelki potu spływały po moim czole zlepiając przy tym grzywkę. Spojrzałam na zegarek. 6:14. Bez pośpiechu wstałam i poszłam do łazienki. Ściągnęłam piżamę i wrzuciłam ją do kosza na brudną bieliznę. Jak dobrze, że zawsze wisi tu szlafrok - pomyślałam, przypominając sobie, że Robbie dziś u mnie nocował. Weszłam pod prysznic i zaczęłam się myć, tradycyjnie zaczynając od włosów. Po kąpieli użyłam jakichś kremów i opatulona we frotowy szlafrok udałam się na dół, by zrobić sobie coś na śniadanie. O dziwo mój przyjaciel już nie spał i krzątał się po pomieszczeniu smażąc naleśniki i nucąc jakąś melodię.
- Kompletnie nie masz głosu - powiedziałam do Robbiego z uśmiechem.
- A ty za to tak, pani JA-WSZYSTKO-WIEM-JA-WSZYTSKO-POTRAFIĘ - odparł i zaczęliśmy się śmiać. Usiadłam przy stole i czekałam na swoje śniadanko. Mieliśmy swój zwyczaj. Ja czekam, on gotuje, bo moje zdolności kulinarne były równe zeru. Gdy postawił przede mną talerz, pomyślałam, że cztery naleśniki to za mało. Wchłonęłam je z prędkością światła i poprosiłam grzecznie o dokładkę.
- Apetytu to ty nie straciłaś - stwierdził Robbie. - Ale przynajmniej żadna dieta nie jest ci potrzebna. Ćwiczysz, czy to tylko twój metabolizm? - Spytał mnie Adams z tym swoim wzrokiem a'la 'odpowiadaj, albo załaskoczę cię na śmierć.'
- Jakbyś mnie nie znał?! Bardzo dobrze wiesz, że nigdy nie ćwiczyłam i nie mam zamiaru tego robić - powiedziałam lekko podenerwowana. - Ty za to chyba przypakowałeś, co? Przysłużyły ci się te wakacje, huh? - zapytałam.
Spojrzał a mnie wrogo i tylko powiedział:
- Można tak powiedzieć. Wiesz, - zaczął - strasznie się nie wyspałem. - Zaczął masować sobie kark. - To pewnie dlatego, że tak strasznie krzyczałaś. Co ci się śniło?
Próbowałam sobie przypomnieć dzisiejszy koszmar, ale nic nie pamiętałam. Kompletna pustka.
- Nie mam zielonego pojęcia - zmieszana spojrzałam na Robbiego. - A co konkretne krzyczałam? Jakieś zdania?
- Nie, poprostu krzyczałaś.
Skończyłam siódmego już naleśnika i wstałam, żeby odnieć talerz do zmywarki.
- Idziesz ze mną na ten wywiad, czy zostajesz? - zapytałam.
- Jeśli nie będzie ci to przeszkadzało, poszedłbym z tobą. - Posłał mi uśmiech i zaczął zmywać naczynia. Rzuciłam się biegiem po schodach bo było już dziesięć po siódmej. Ubrałam kremowe rurki, niebieskie polo, a na nie czerwony sweterek z długim rękawem. Czarne kolczyki dopełniały strój więc wzięłam torebkę z telefonem, portfelem, chusteczkami higienicznymi i jakiś długopis. Zeszłam na dół i powiedziałam do Robbiego, żeby pośpieszył swój tyłek, bo nie chcę się spóźnić. Na co odpowiedział tylko :
- Wal się! - A na jego twarzy pojawił się uśmiech. ( Pozdrawiam Chudą ;*** )
Wyszliśmy i pobiegliśmy do metra. Wsiedliśmy do pociągu, który jechał w stronę biurowca moich pracodawców. Wysiedliśmy na ósmym przystanku i wyszliśmy z podziemia. Przeszliśmy przez ulicę, trzy przecznice dalej był 'nasz' wieżowiec. Weszliśmy do niego, odrazu kierując się do windy. Znaliśmy drogę na pamięć, ponieważ razem z Robbiem dwa lata temu zaczynaliśmy swoją przygodę z dziennikarstwem. Razem. W tym samym miejscu. To tu się poznaliśmy. Dziwne, że mieszkając cztery domy od siebie nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy.
- I jesteśmy - skwitowałam, gdy winda zatrzymała się na 'naszym' szóstym piętrze. Spojrzałam na zegarek. Punkt ósma. Idealnie, żeby przygotować się do wywiadu. Weszłam do pokoju, który dzieliłam z Johnem, trzydziestokilkuletnim niezamężnym mężczyzną. Był obleśny, ale rozmieszczenie stanowisk nie należało do mnie. I tak nie siedziałam tam często. Zgarnęłam z mojego biurka podkładkę z wypisanymi pytaniami i momentalnie znów zwróciłam się w strony windy. Nawet nie spojrzałam na to, z kim będę prowadziła ten wywiad. Weszliśmy do niej i wjechaliśmy trzy piętra wyżej, tak zwanego piętra salonów. To właśnie tam 'przesłuchiwaliśmy' znanych aktorów, czy piosenkarzy. Weszłam do 12. i oniemiałam.

***
Z góry przepraszam za wszelkie literówki, tudzież błędy, pisałam na szyko ;)
Jeśli czytasz zostaw komentarz, to niezbęne! ;D
Miłego czytania ;]

sobota, 21 stycznia 2012

Cuatro

A jednak dobrze zrobiłem, że wtedy za nią pobiegłem - pomyślałem, tuż po kolejnym liściu, którego zafundowała mi na ganku.
Boże jaka ona jest piękna. A jej dłonie tak delikatnie opatrzyły moją ranę. Wiedziałem, że nie ma potrzeby pojechania na pogotowie. Te jej długie włosy tak pięknie zakręcone... Cholera, cholera, cholera. Nie mogę się w niej zakochać!
Zszedłem do metra. Wsiadłem do pociągu i pojechałem tych cholernych 11 przystanków. Wysiadłem i przed moimi oczami ukazał się wysoki apartamentowiec. Nie robił już na mnie takiego wrażenia jak za pierwszym razem. Wszedłem do hallu, pozdrowiłem portiera machnięciem ręki i udałem się w kierunku windy, aby wiechać na przedostatnie piętro, wynajęte całe dla nas. Wieżowiec miał dwadzieścia pięter, a jazda nie była długa. Po wyjściu zobaczyłem niedługi korytarz, dwustkrzydłowe drzwi. Nacisnąłem klamkę i ujrzałem straszny bałagan. Chyba pierwszy tak wielki od naszej przeprowadzki do stolicy. Ruszyłem dalej, omijając szerokim łukiem majtki Nialla, skarpetki Harry'ego i rozdarty podkoszulek Louisa. Co oni striptiz robili, czy co? - pomyślałem. Usłyszałem krzyki dochodzące z głębi korytarza prowadzącego do tak zwanego 'salonu gier'. Poszedłem żwawym krokiem w tamtą stronę, otworzyłem drzwi, a chłopaki w najlepsze grali w Fifę 2012.
- Zayn! W końcu przyszedłeś. Grasz z nami? - zapytał się Harry.
- Nie - odpowiedziałem z uśmiechem. - Muszę trochę odpocząć.
- Aaaaaa! - czterech młodych mężczyzn przerwało grę i zaczęli wydawać dziwne dźwięki. Tak jakby zmieszać krzyk ze śmiechem. - Malik zaliczył. Hahahahaha - Louis przebijał każdego swoim głosem. Co im dziś padło na mózg?
- Czemu tak sądzicie? - zapytałem z wielkim bananem na twarzy.
- Chłopie, nie było cię ponad cztery godziny! - krzyknął Liam. - Co ty mogłeś innego robić jak nie właśnie TO?
- A niby z kim miałbym uprawiać seks? Sam ze sobą? - udawałem debila, ale oni wiedzieli dokładnie za kim pobiegłem. Znam ich za dobrze, żeby myśleć, że mnie nie podglądali, po tej całej 'akcji' z Harry'm.
- I jak? Poskutkowała chociaż ta wasza 'bójka' czy nie? - Niall powiedział to z tym dziwnym, irlandzkim akcentem.
- Troszeczkę... Ale...
Nie dali mi dokończyć zdania bo Liam już wstawał, żeby zaprowadzić mnie jak małe dziecko za rączkę, na kanapę.
- Opowiadaj! - krzyczeli, a ja nie wiedziałem od czego mam zacząć.
- No to rozpoczęło się sami jak wiecie. Podpuszczenie ochroniarza, bójka, rozwalony łuk brwiowy ze sztuczną krwią, wejście Fay... - mówiłem wyliczając na palcach.
- A więc nazywa się Fay! To już duży krok - śmiali się chłopacy.
- ... potem wyszedłem, ona zaraz po mnie, nie zauważyła mnie więc za nią pobiegłem. Szliśmy do jej domu, bo powiedziałem, że w żadnym wypadku nie pojadę na pogotowie. Dowiedziałem się tylko, że pracuje w jakiejś gazecie i jest tuż po maturze. Weszliśmy do metra, gdzie ludzie ciągle się na nas gapili. Wysiedliśmy po jakichś dwóch, może trzech przystankach. Poszliśmy do jej domu, ona na górę do łazienki... - urwałem bo zauważyłem, że Louis popycha Harry'ego z tym porozumiewawczym wzrokiem.
- No co? - krzyknąłem. - Mam opowiadać dalej, czy wy wolicie bromansować?!
- Pewnie weszła na górę, żeby się przebrać w jakąś sexi bieliznę. - Powiedział bezsensownie Harold.
- Nie. - odparłem sucho. - Ale chciałbym żeby tak było - zaśmiałem się. - Wzięła jakieś waciki, cholernie szczypiącą wodę utlenioną i plastry. Zeszła na dół i jak widzicie - wskazałem palcem nad brew - zrobiła z tym pożądek - popatrzyłem na Harry'ego. - Potem wcisnąłem jej ten sam kit co każdej o Anie, trochę się poprzytulaliśmy, ale coś poszło nie tak, bo strzeliła mi z liścia. Gdy powiedziałem, że ten plaskacz chyba mi pomógł, wkurzyła się i wyprosiła mnie z domu uderzając mnie jeszcze raz. - dokończyłem.
- Aaaaa. Malik pobity przez dziewczynę! - wykrzykiwał Louis w niebogłosy. - Tego jeszcze nie było.
- Przestańcie - mówiłem spokojnie. - Spadam do wyra. Ciao, my little girls.


~*~
W końcu wyszedł. Myślałam, że już się nie ulotni i będzie tu siedział forever. Chyba go nie znoszę.
Poszłam na górę wziąć kąpiel i trochę się zrelaksować. Grrrrrrr. Chciałabym, żebym nie musiała iść jutro na jakiś wywiad dla mojej gazety. I to o ósmej trzydzieści. Kto to widział?!
Wyszłam z wanny mocząc kafeli, ale nawet się tym nie przejęłam. Owinęłam się tylko pierwszym lepszym ręcznikiem i poszłam do swojego pokoju. Przebrałam się w piżamkę i spojrzałam na zegarek. 2:36. O cholera! - pomyślałam. Dlaczego ja jeszcze nie śpię? Zeszłam szybciutko na dół, żeby zamknąć drzwi wejściowe, które już były zamknięte. Dziwne - pomyślałam. Nie przypominam sobie, abym chociaż dotykała zamka po pięknym trzaśnięciu drzwiami tuż przed nosem tego cholernego chłopaka.
- No nic - powiedziałam do siebie i postanowiłam jak najszybciej wrócić na górę i położyć się do miękkiego łóżeczka. Gdy już miałam wchodzić po schodach, nagle w salonie zapaliło się światło. Przestraszona zwróciłam się w tamtą stronę.
- Co jest do... - nieskończyłam bo zauważyłam jego stojącego tam tak, przy lampce nocnej.
- Powinnaś bardziej uważać, Fay - powiedział Robbie z takim spokojem, że nie mogłam w to nawet uwierzyć.

środa, 18 stycznia 2012

Three.

 Stałam w łazience przez lustrem. Nie wiem jak do tego doszło. Muszę wyciągnąć te cholerne plastry, wodę utlenioną i jakieś gaziki. Uparł się, żeby nie jechać do szpitala, a jego łuk brwiowy nie wyglądał najlepiej. Zeszłam na dół, gdzie siedział w salonie na kanapie. Nie był smutny. Nie był też zadowolony, czy uradowany. Na jego twarzy poprostu nie były wipisane żadne emocje. Zeszłam na dół do salonu, gdzie czekał.
Położyłam wszystkie potrzebne rzeczy na stoliku przy sofie. Usiadłam na oparciu, tak by jego czoło było na wysokości moich ramion. Wzięłam gazik, polałam go wodą utlenioną i zaczęłam czyścić ranę.
- Auć - syknął Zayn.
- Nie chciałeś jechać na pogotowie, to teraz cierp. - powiedziałam sucho.
- Tak jest, pani doktor - uśmiechnął się.
Starałam się wykonywać wszystkie czynności jak najdelikatniej. Chociaż i tak widziałam jak wykrzywiał twarz z bółu. Myślał, że nie widziałam.
Gdy skończyłam czyścić jego czoło, odkleiłam papierki z plastra i starannie przykleiłam go na ranę.
- Gotowe - powiedziałam i wstałam, żeby wyrzucić śmieci.
- Dziękuję - odpowiedział Malik z wielkim zadowoleniem. - Nie było, aż tak strasznie, jak myślałem. - Dodał po chwili.
- Bardzo się cieszę. Chcesz coś do picia? - Zapytałam.
- Poproszę.
- Tak więc, dlaczego za mną pobiegłeś?
- Sam nie wiem.
Jak można nie wiedzieć, dlaczego się kogoś goniło? - pomyślałam.
- A dlaczego zaatkowałeś Harry'ego? - Nie dawałam mu spokoju.
- Przecież to nie jest tak, że łamię wszystkim dziewczynom, z którymi się umawiam, serca, nie?! - Zareagował trochę zbyt agresywnie.
- Spokojnie - powiedziałam, podchodząc do niego ze szklanką wody sodowej. - My się nie umawiamy, co lepsze, nawet się nie znamy. Dalej nie rozumiem twoich pobudek.
- Była kiedyś taka jedna... Znaczy się... Miała na imię Ana. To było jeszcze zanim staliśmy się 1D. Opowiedziałem o tym chłopakom, a Harry wykorzystał to wtedy w garderobie. Byłem w niej zakochany po uszy. Wydawało mi się, że ona we mnie też. Byliśmy ze sobą jakieś dwa miesiące. Przyszła do mnie kiedyś i powiedziała, że mnie nie kocha. Że nigdy mnie nie kochała, i że ma innego. Zaczęliśmy się kłócić i nie mogłem przestać na nią wrzeszczeć. Waliłem rękami w ściany i krzyczałem tak głośno, że potem byłem ździwiony, że sąsiedzi nie przyszli się poskarżyć. Ona zaczęła płakać i wybiegła na ulicę. Nie zauważyła auta i bum.... - tu się zatrzymał. -Zginęła na miejscu.- Dodał po chwili. - Widziałem to wszystko, a jednak nie mogłem nic zrobić... - Usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Widać, że był załamany. Podeszłam do niego i uklęknęłam obok, na podłodze.
- Ej. - szepnęłam. - Nie smuć się. Wiesz, że wszystko jest juś okay? To nie była twoja wina. - Podniosłam się z kolan i pociągnęłam Zayna za rękę, żeby wstał. Złapałam delikatnie jego twarz, patrzyłam w te jego piękne oczy i powiedziałam :
- Zayn... Wszystko jest okay. Przecież wrócisz tam dzisiaj do chłopaków i wszystko samo się poukłada. - Przytulił się do mnie. Ze zdziwienia mało co nie upadłam. - Hej. Głowa do góry koleżko. - Starałam się powoli go odepchnąć. Bo w końcu co on sobie myśli?! Że może tak poprostu do mnie przyjść, niby po plasterek, a teraz bezkarnie się do mnie przytulać. Tego było za wiele.
- Zayn! - Strzeliłam mu z liścia. Miałam dosyć jego użalania się nad sobą. - Ogarnij się. Marnujesz sobie życie.
- Wiesz, że ten plaskacz chyba dobrze mi zrobił? - powiedział. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Jaki chłopak cieszy się, że oberwał w twarz?
- Ty naprawdę jesteś dziwny. Dostałeś w tą śliczną facjatę - odparłam szybko - i nawet nie jesteś zły?! Boże, co to ma być? - odwróciłam się, bo nie mogłam tego zdzierżyć.
- Fay... - wypowiedział moje imię tak spokojnie i tak melodyjnie, że kolana się pode mną ugięły. - Dlaczego miałbym się złościć na kogoś, kto właśnie stara się przywrócić mnie do życia. Do tego jest to piękna, młoda kobieta.
O nie! Tylko bez takich! - pomyślałam.
- Malik! Wypad, ale już. Nie chcę cię widzieć! Wynocha! - zaczęłam krzyczeć.
Zayn lekko zdziwiony okrążył mnie i udał się w stronę drzwi.
- Tak w ogóle, to gdzie są twoi rodzice? - zapytał, ale w tym momencie czara goryczy została przelana.
- Czy ogłuchłeś, czy jesteś takim debilem! Powiedziałam ci, że masz zabierać stąd swoje cztery litery i wracać skąd przyszedłeś! - wyszedł na ganek, a ja za nim, by zobaczyć czy czegoś nie zmaluje na pożegnanie.
- Dostanę chociaż buziaka? - zapytał z tym cholernym uśmiechem.

wtorek, 17 stycznia 2012

Dos.

Dzięki znajomościom Cassie weszłam za kulisy. Było to niewielkie pomieszczenie z pięcioma stolikami, dużą ilością krzeseł, wód mineralnych i kobiet, które pragnęły jak największej ilości zdjęć z członkami zespołu. Podeszłam do ochroniarza i zapytałam się, czy mogę chwilę pokręcić.
- Ej, chłopaki! Dziewczyna pyta się, czy może was nakręcić!
- Nie ma problemu! - odkrzyknęli wszyscy równocześnie. Tylko Zayn podniósł głowę z nad zajęcia. Machnął coś szybko na zdjęciu, nawet na nie nie patrząc i wstał. Powoli zmierzał jakby w moim kierunku. Pokazałam palcem wskazującym na usta i powoli odwróciłam kamerę. Pozwoliłam sobie delikatnie kopnąć go w kostkę, dając mu do zrozumienia, żeby wracał do tego co robił przed chwilą. Posłusznie odwrócił się i usiadł za stolikiem. Gdy nakręciłam już wystarczająco duży materiał, wyłączyłam kamerę i wyciągnęłam zdjęcie One Direction kierując się do pierwszego biurka, przy którym siedział Liam. Podałam mu je i automatycznie zrobiłam krok w tył. Przestrzeń osobista - pomyślałam.
- Dla kogo? - zapytał się chłopak.
- Dla Cassie - odparałam bez zastanowienia.
- Bardzo ładne imię - powiedział podnosząc głowę i uśmiechając się.
- To dla przyjaciółki - dodałam zmieszana.
- Każdy tak mówi, kochana. Ale nie ma się czego wstydzić - wtrącił się Niall.
- To naprawdę dla przyjaciółki. Nie ma jej w kraju.
- Niech ci będzie - rzekł Liam. - A ty nie chcesz autografu?
- Nie, dziękuję.
- Dlaczego? - zapytał Zayn.
Wszystkie dziewczyny obecne w tym pokoju patrzyły na mnie z otwartymi buziami. Jak ona może nie chcieć ich podpisów. - myślały pewnie. Czy to aż takie dziwne, że komuś może nie zależeć?
- Nie zależy mi - powiedziałam niepewnie.
- Ale dlaczego? - Zayn upierał się przy swoim.
- Poprostu nie i koniec. Możecie to tylko podpisać i spadam?
- Wiesz, dziewczyno bez imienia, Zayn od pięciu godzin nie mówi o nikim innym, tylko o lasce, która nabiła mu niezłego guza. Co ty na to? - Zapytał mnie Harry.
- A ja na to, że nie lubię, gdy ktoś mówi o mnie laska. I jestem pewna, że większość dziewczyn nabija mu guzy - dodałam bezmyślnie. Co to wogóle ma być ' I jestem pewna, że większość dziewczyn nabija mu guzy '?! Powaliło mnie czy co? Nigdy nie gadałam takich bzdur. Tym bardziej w takich momentach.
- W dodatku nie śmiał się dzisiaj z moich dowcipów. To jest nie fair! - Zaczął krzyczeć Louis.
- Coś mało zabawne opowiadasz te żarty - odparł Malik.
Gdy zdjęcie dotarło do ostatniego członka boysbandu zabrałam je, podziękowałam i wyszłam. Szłam długim korytarzem, aż w końcu dotarłam do głównego wejścia. Usłyszałam, że ktoś za mną biegnie. Odwróciłam się i zobaczyłam ochroniarza, który cały zmachany pokazywał ręką w głąb przejścia do garderob.
- Panienka..... panienka musi tam... wrócić! - Szybko gestykulował, ale nie wiedziałam czemu chodzi o mnie.
- Proszę wyrównać oddech - powiedziałam do mężczyzny, który wyglądał jak wielki, pluszowy miś. - Niech pan powoli powie o co chodzi.
Mężczyzna wziął głęboki wdech i powiedział:
-Tam w garderobie... oni zaczęli się bić. Proszę szybko tam pobiec.
Bez zastanowienia ruszyłam korytarzem, tylko za Chiny nie potrafiłam sobie przypomnieć, które to były drzwi.
- 203 ! - Krzyknął ktoś za mną.
Zawróciłam i wpadłam do pokoju. Ku mojemu zdziwieniu Zayn siedział na Harry'm i starał się pożądnie obić mu twarz, co utrudniali mu Liam i Niall ciągnący go za ręce. Louis próbował wyciągnąć Harry'ego, który nie został dłużny Zaynowi. Spojrzałam na twarz Malika i jego rozcięty łuk brwiowy.
- Hej! - Krzyknęłam. Mulat odwrócił się i momentalnie wstał z kolan. - Co tu się dzieje?! - zapytałam się chłopaków, ale nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Poprostu stali i patrzli się na mnie. - Zapytałam się co tu się właściwie stało?! - Zayn bez słowa wyszedł, a ja nawet za nim nie popatrzałam.
- Pytam się ostatni raz. CO TU SIĘ DZIEJE?! - krzyknęłam, akcentując każde słowo. Zebrało się we mnie tyle mieszanych uczuć, że musiałam dać im upust.
- Harold powiedział, że założy się, że będziesz kolejną zabawką Zayna i żeby dał sobie z tobą spokój bo i tak złamie ci serce. - Powiedział szybko Niall. Odwrócił się i rzucił się na kanapę, stojącą tuż za drzwiami, której wcześniej nie zauważyłam.
O czym oni mówią. Ja ich nawet nie znam!
- Ja spadam. - Rzekłam pospiesznie i skierowałam się do drzwi.
- Powiedz przynajmniej jak masz na imię! - krzyknął któryś z chłopaków.
- Szczerze - zatrzymałam się - to mało ważne. - Uśmiechnęłam się i wyszłam.
Przeszłam przez ten cholerny korytarz modląc się, żeby znowu ktoś mnie nie zawołał. Może lepszym wyjściem byłoby po prostu odwrócić się od tego ochroniarza i wyjść? Ale przecież mogli sobie zmasakrować twarze.
Przemknęłam się jakoś pomiędzy ochroniarzami, bo nie chciałam, żeby zrobili mi przesłuchanie. Było już dawno po koncercie.
Do domu nie spieszyło mi sie zbytnio więc postanowiłam przejść się do kolejnego przystanku metra. Nie było to zbyt daleko, a ta dzielnica była zdecydowanie bezpieczna. Ruszyłam przed siebie, ale zatrzymał mnie krzyk:
-Zaczekaj!

 ***
No więc jest rozdział drugi. Wiem, że nie wprowadziłam jeszcze imienia dziewczyny. Mam wprawdzie jedno, ale ciągle się zastanawiam ;) Miłego czytania, i zostaw komentarz ;)

niedziela, 15 stycznia 2012

One

Wyszłam z łazienki, jak zwykle zostawiając mokre plamy na podłodze, owinięta ręcznikiem. Wyciągnęłam z szafy ubrania, rzucając je na łóżko i wróciłam do toalety wysuszyć włosy. Gdy w końcu doprowadziłam je do ładu zaczęłam się ubierać. Umalowałam delikatnie oczy, po czym zeszłam na dół do kuchni coś przekąsić. Zamiast tego wypiłam kubek kawy, zabrałam torebkę i wyszłam. Nie żegnałam się z nikim bo mamy jak zawsze nie było w domu, ojciec u siebie.
Szłam ciemną już ulicą w stronę metra. Czekałam chwilę na swój pociąg. Gdy nadjechał, bez pośpiechu wsiadłam do niego i znalazłam sobie miejsce. Zapomniałam o bluzie! - pomyśłam bo nagle zrobiło mi się zimno. Ale przecież już się nie wrócę. Wysiadłam na czwartym przystanku i wyszłam z podziemia. Po drugiej stronie ulicy ujrzałam Wembley Arena.
Koncert zaczynał się dopiero za trzy godziny i nie było prawie nikogo. Podeszłam do wejścia i w tym momencie zauważyłam podjeżdżający samochód. Zajechał, o dziwo, przed główne wejście i zatrzymał się. Do auta podbiegło dwóch ochroniarzy. Tylne drzwi otworzyły się i z pojazdu wysiadło pięciu chłopaków. Z niedowierzenia stanęłam kołkiem. Pierwszy ochroniarz szedł przed znaną grupą One Direction, a drugi za nimi. Tuż przede mną do budynku weszła grupka dziewcząt, ale nie mogły już wyjść. Wolnym krokiem koło mnie przeszedł Harry Styles, Liam Payne, Niall Horan oraz Louis Tomlinson. W tym momencie spadła mi torebka, którą trzymałam w dłoni. Schyliłam się po nią i już miałam się podnieść, gdy uderzyłam kogoś głową. Złapałam się za nią i powoli wyprostowałam. Gdy zauważyłam, że właśnie zafundowałam guza samemu Zaynowi Malikowi zaczęłam go przepraszać.
- O mój Boże, tak bardzo przepraszam. Nie chiałam, na prawdę. Przepraszam. - Potok słów wydobywał się z moich ust niczym rozpędzone stado antylop. - Nic ci nie jest? - Złapałam go za głowę i zaczełam delikatnie pocierać jego czoło.
- Nic się nie stało. - Powiedział przez śmiech. - Miło czasem mieć bliższe spotkanie z głową dziewczyny.
Uśmiechnęłam się na te słowa. Powiedział to tak spokojnie, że byłam zdziwiona. Posłał mi łobuzerski uśmiech, lekko unosząc brwi. W tym samym momenicie ochroniarz delikatnie go popchnął mówiąc, że muszą już iść.Gdy weszli do Wembley Arena od razu weszłam za nimi. Zostali pokierowani na lewo długim, wąskim korytarzem, ja zaś musiałam iść prosto. Weszłam do hali głównej i z marszu ruszyłam pod samą scenę. Za mną usłyszałam jakieś krzyki. Odwróciłam się i ujrzałam gupę rozwrzeszczonych dziewcząt biegnących w moją stronę. Szybko udałam się na ustalone wcześniej miejsce. Stanęłam spokojnie i bez nerwów czekałam. Po pół godzinie w hali było tyle osób, że nie można było określić ich ilości. Gdy w końcu koncert się rozpoczął głowa momentalnie zaczęła mnie boleć. Wyciągnęłam kamerę, jak obiecałam Cassie i nagrałam cały występ boysbandu. Nie było tak źle, jak mi się wydawało, że może być. Nawet trochę mi się spodobało. Oprócz tego, że moja 'obsesja' na punkcie Zayna nie była bezpodstawna, dowiedziałam się właśnie teraz. Myślałam, że oglądając jego zdjęcia wraz z moją przyjaciółką najbardziej kręciły mnie jego oczy, ale jak usłyszałam jak śpiewa znalazłam się w istnym niebie.
Chłopcy zeszli ze sceny, a Wembley Arena zaczynała powolnie pustoszeć.